Pisałam już kiedyś, że uwielbiam
siadać wieczorami samotnie na zewnątrz i... patrzeć. Pisałam o tym kilka miesięcy
temu, kiedy – wtedy jeszcze nieśmiało – zaczynała zaglądać do nas wiosna.
Pamiętam nawet teraz, jak piękny koncert dawały wtedy kosy, jak cudownie
spokojnie zachodziło słońce, z pełnym dostojeństwem chowało się za budynki, a
potem – czego już nie widziałam – za horyzont, ustępując miejsca nocy. Podobnie jak wtedy, siedzę wieczorem i patrzę, tym
razem już u schyłku lata. Głęboko w uszy wpycham ulubioną muzykę, bo koncerty
kosów już dawno ucichły. Widzę nad głową
szalejące, ukochane jaskółki, ćwiczące się przed odlotem w cieplejsze rejony
świata. Słyszę już tylko sikorki i wiem, że przede wszystkim właśnie te maluchy
będą swoim śpiewem umilać mi zimę. I teraz właśnie, mocno odczuwając otaczające
mnie chłodne powietrze uświadamiam sobie, aż do bólu, szybkość przemijania.
Kolejny cykl, kolejna jesień i znowu koniec czegoś. I znowu początek czegoś
nowego.
Cicho tu u mnie na blogu ostatnio. Ale bywam u Was, podczytuję, podziwiam, chociaż nie zawsze zostawiam ślad.
Miłego końca lata!
anua